środa, 31 października 2012

Praca wre, czyli rzecz o www

Praca wre, czyli:
- recenzowanie na bieżąco aplikacji
- test nowych, wymagających
- kontaktowanie się z twórcami odnośnie użyczenia wersji pełnej, choćby w wersji trial
- podejmowanie współpracy z producentami sprzętu
- zgłębianie wiedzy na temat pozycjonowania itp.

Wszystkie wymienione na mojej głowie i szczerze powiedziawszy dobrze mi z tym, choć z drugiej strony pierwszy raz od dawien dawna mam poczucie, że doba jest zdecydowanie za krótka. Nawet w mojej byłej pracy w firmie Fristom w której pracowałem na produkcji, a zajmowałem się wyrabianiem norm, kontrolą jakości, prowadzeniem ewidencji stanu materiałów, wypisywaniem i przyjmowaniem zamówień i ogółem kierowaniem działu (tak, byłem kierownikiem działu), nie czułem takiej odpowiedzialności. Po prostu robiłem swoje, czułem się w tym dobrze, czułem się pewnie, kierownik produkcji nie miał podstaw, by mnie zwolnić, bo choć po 2-óch latach mnie zdegradował (znalazł się murzyn, który przychodził do pracy w każdą sobotę, a za soboty wówczas nie były płacone dodatki od nadgodzin), to nadal pracowałem na swoim dziale + na akordzie, gdzie wyciągałem więcej finansowo + na prasach, gdzie kierownik tego działu był ze mnie zadowolony, więc czułem się jeszcze pewniej - w końcu mogłem pracować na 3 działach.
Teraz to co innego. Coś nowego, coś czego się z jednej strony uczę, z drugiej zdobywam cenne doświadczenie i kontakty. Coś z czym chcę związać przyszłość. Coś, co mnie interesuje i co lubię robić.
Tak jak zanim zacząłem się tym zajmować, to nie robiłem nic konkretnego, a wszystkie propozycje współpracy (administrowanie stronami) kończyły się fiaskiem. Teraz z kolei znajomi sami proponują współpracę: moderator ds. newsów w serwisie dotyczącym nowego systemu operacyjnego na smartfony, moderator z udziałami przy innym projekcie + pomoc w stworzeniu wielkiego projektu, który 2 lata temu mi nie wypalił. Z czegoś trzeba będzie zrezygnować, znaczy z którejś z propozycji, bo wszystkiego nie dam rady robić.

A tak poza tematem, od wczoraj do dzisiaj przeglądałem oferty tabletów. Nie będę wymieniał producentów, zresztą części z nich już nawet nie pamiętam, ale jestem zdegustowany wciskaniem nam - konsumentom, chińskiego sprzętu pod szyldem bardziej znanej marki. Nawet tablety za 1000 zł potrafią być chińskimi urządzeniami wartości 50-100 dolarów za sztukę. Rozróżniam po wyglądzie. Na prostym przykładzie, żeby każdy zrozumiał - to tak jakby na malucha nakleić znaczek Ferrari i sprzedawać go jako Ferrari, a nie malucha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za przeczytanie